Witam serdecznie wszystkich odwiedzających mój blog.
Na początku parę słów o mnie i genezie moich problemów. Zresztą dalej też będzie o mnie;. Jestem młodą kobietą zmagającą się z lękami przed ludźmi.
Skończyłam trzymiesięczną terapię grupową - 10 osób. Uczyliśmy się jak przełamywać lęk, aby móc żyć w społeczeństwie. Patrzę na siebie i na resztę grupy - mamy nadal kontakt i nie widzę rezultatów niestety, przynajmniej większych. Niby coś drgnęło - zaczęłam się więcej aktywizować w pracy, ale moje relacje z ludźmi są bardzo ubogie. Z jedyną koleżanką (która ma z kolei mnóstwo znajomych) często się ostatnio kłócimy, miałyśmy jechać razem na wakacje, nie wiem czy nie lepiej już jechać samej. Ale oprócz niej nie mam nikogo innego, więc jeżeli zerwę kontakty z nią poczuję się jeszcze bardzie samotna, ale czy można czuć się bardziej samotnym. Nie, no zawsze może być gorzej chyba.
W zasadzie niemal zawsze w kontaktach z ludźmi się boję, zaczęłam wątpić w to czy będę mogła to kiedykolwiek naprawić. Nie jestem pewna, czy ludzie nie chcą się ze mną kontaktować z powodu mojego lęku bo ich męczy, z tego powodu, że jestem niesympatyczna, zbyt otwarcie mówię to co myślę (to dziwne połączenie, ale tak jest, mimo że się boję, nie potrafię nie wyrażać swojej dezaprobaty, czy krytykować).
Wykonuję nudną pracę w dokumentacji, w międzyczasie staram się uczyć języka angielskiego, chodzę na różne warsztaty, kontaktuję się z rodzeństwem i ... czuję się najbardziej samotnym człowiekiem stąpającym po tej ziemi. Czy ja mogę to zmienić? Co mogłabym zrobić?
Moje dzieciństwo to oczywiście standardowo w takich przypadkach mnóstwo patologii (ojciec alkoholik, agresywny pijak, mama - uległa i przez całe życie, żyjąca jak masochista) i szczypta złudzeń (Bóg) z których wyrosłam. Teraz żyję sobie bez cierpienia z dzieciństwa, a cierpię chyba bardziej niż w dzieciństwie.
Zrozumiałam w tym momencie, że niesamowicie narzekam, a miałam się mobilizować do działania. Tylko ja naprawdę zrobiłabym coś, jeśli miałabym jakąś nadzieję, mam wrażenie, że już nie ma nadziei i chyba najbardziej denerwującą grupą ludzi na ziemi są dla mnie terapeuci, którzy ciągle się wymądrzają, jakby potrafili pomóc, mam wrażenie, że się oszukują, a pomóc nie potrafią.
Ale ja nie chcę popadać w depresję kolejną, naprawdę. Mindfulness czyli medytacja uważności naprawdę jest skutecznym środkiem w walce z przytłaczającymi myślami, kiedy możesz na nie spojrzeć z boku. Ale jak mam żyć bez ludzi, czuję że dla nikogo nie jestem ważna. Kolejnego posta napiszę jak będę w lepszym stanie - dzisiaj czuję się na granicy śmierci i życia, tj. w zawiedzeniu ( nie traktować jak ostrzeżenie przed planowanym samobójstwem:).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz